- Mamo, jest już dobrze. Zostaw nas teraz samych. Proszę –
powiedział cichym, lecz stanowczym głosem Jake.
Rosaline zaplotła dłonie i nieco się skrzywiła. Nie mogła zrozumieć całej tej sytuacji. Co się stało Jake’owi? Co to był za atak? W tamtej chwili była przerażona. W jej umyśle tworzyły się najczarniejsze scenariusze, a teraz? Teraz to wszystko minęło. Nieugięty syn zgodził się jedynie położyć na łóżku i wypić kilka łyków wody. Czuł się świetnie, jak twierdził. Jednak matka wie swoje. Coś było nie w porządku. I to „coś” ma związek z dziewczyną, która stała za nimi, opierając się sztywno o ścianę pokoju.
- Wolałabym jednak, żebyś…
- Mamo! – warknął zirytowany chłopak. W oczach kobiety odbiły się zaskoczenie i żal. Spuściła głowę, westchnęła i wyszła z pomieszczenia. Kilka sekund później usłyszeli jej głośne kroki, kiedy schodziła na parter.
W pokoju zapanowała teraz kompletna cisza. Thea zlustrowała otoczenie. Sypialnia była nieduża i urządzona bardzo skromnie, wręcz minimalistycznie. Żadnych plakatów, żadnych deskorolek, płyt, książek, niczego. Jakby Jake nie miał w ogóle zainteresowań. Największym przedmiotem w pokoju była pomalowana na czarno szafa. Następnie w oczy rzucało się łóżko. Nawet pościel była w jednym kolorze i bez żadnych ozdób. Niczym mnich współczesnych czasów, pomyślała dziewczyna i lekko się uśmiechnęła. W końcu zatrzymała się wzrokiem na twarzy Jake’a. Kiedy tylko jego matka wyszła z pokoju, chłopak podniósł się lekko i siedział teraz oparty o łóżko, nogi jednak nadal trzymając rozłożone na kołdrze. Nie wyglądał tak źle, jak jeszcze kilka minut temu. Jego twarz nabrała rumieńców, a on sam sprawiał wrażenie, jakby już zapomniał o wcześniejszym incydencie. Drapał się ręką po policzku i celowo unikał jej wzroku. Tak, celowo, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Przestępowała z nogi na nogę, coraz bardziej, czując napięcie wiszące w powietrzu. Miała wrażenie, że jeszcze minuta ciszy i wybuchnie. Czemu się nie odzywał? Musiała wiedzieć, musiała mieć pewność, że wszystko z nim w porządku.
Zdecydowała się odezwać pierwsza.
- Czy ty pamiętasz…
- Tak – przerwał jej szybko Jake nadal nie podnosząc wzroku.
Odchrząknęła zbita z tropu. Skoro jej przerwał, wyglądało na to, że nie chce rozmawiać. Zatem jeśli nie chce rozmawiać, ona równie dobrze może stąd wyjść, bo sterczenie pod ścianą, nie było jej jedyną rozrywką. Thea stwierdziła, że jakby nie patrzeć potwierdził, to na co czekała. Odzyskał pamięć, lecz najwyraźniej nie wiedział, jak powinien zareagować na ten fakt. Podeszła do drzwi.
- No to cześć – wymamrotała. Chwyciła za klamkę i uchyliła drzwi.
- Co ty robisz? Zamykaj te drzwi – odezwał się i chciał wstać. Jednak kiedy tylko stanął na nogach, zachwiał się, zgiął w pół i padł na podłogę z głośnym jękiem. Thea zatrzasnęła drzwi i zrobiła kilka kroków w przód. W końcu ostatecznie przełamała wszelkie opory i uklękła przy chłopaku.
- W porządku? – zapytała i otrzymała jedno z najgorszych spojrzeń Jake’a. Spojrzenie zatytułowane: „boli jak cholera, jednak staram się utrzymywać pozory, jakby nic się nie działo, więc nie pytaj mnie czy jest w porządku!”. Wydało jej się to do tego stopnia komiczne, że prychnęła śmiechem. Zakryła usta dłonią i pokręciła przepraszająco głową. Jake wywrócił oczami, ale mimo bólu, jaki wyraźnie odczuwał, dostrzegła także nikły ślad rozbawienia na jego twarzy.
- No to nie wiem… mam ci pomóc wstać? – dodała po chwili wahania. Jakoś nie mogła oswoić się z faktem, że jeszcze wczoraj nie wiedział kim ona jest, a teraz to wszystko do niego po prostu… wróciło. Całe to zamieszanie sprawiło, że czuła się trochę niekomfortowo, przebywając z nim tutaj.
Jake posłał jej pogardliwe spojrzenie, odchylił na moment głowę do tyłu i podźwignął się z powrotem na łóżko. Dziewczyna również wstała. Brunet westchnął ciężko, dając do zrozumienia, jak trudny był jego żywot. Thea w to nie wątpiła, jednak powoli zaczynała się irytować. Znowu nastała cisza. Doprowadzało ją do szału tykanie zegara, który nawet nie znajdował się w tym pokoju. Musiał być w korytarzu lub w sąsiednim pomieszczeniu, lecz i tak było go doskonale słychać.
- Wypowiesz się dzisiaj, czy tę atrakcję zaplanowałeś na drugi dzień? – wypaliła i założyła ręce na piersi. – Jake?
- Kobieto nie obchodzi cię mój stan zdrowia? Wiesz, co właśnie przeżywam? – jęknął chłopak i potarł dłonią twarz.
- Hm – nie wiedziała, jak zareagować. Przed chwilą przecież pytała go, czy „wszystko w porządku”, a on po prostu to zignorował. Teraz miał pretensję, że Thea się nie interesuje. Co z nim było nie tak?
- Czyli cię nie obchodzę? – Napotkała spojrzenie Jake’a i zarumieniła się.
Wzruszyła ramionami.
- Ach, rozumiem – odezwał się znowu. – Pewnie spieszysz się do tych swoich chłopców. Może masz nawet ustawiony alarm, bo za pięć minut musisz być w 2004 roku? No to idź, Thea.
Otworzyła szeroko usta. Chciała coś powiedzieć, jednocześnie pragnąć uderzyć go w twarz, a następnie zapewniając, że obchodzi ją jego los, ale nie znosi sposobu w jaki ją traktuje. Miała mieszane uczucia. Złość, przeplatała się z żalem, to znowu z rozbawieniem. Nie wiedziała jakiej emocji się uchwycić, więc rozum wybrał za nią. Wybrał złość.
- No to idę – odparowała .
- Proszę bardzo. Chciałem tylko powiedzieć dziękuję, bo chyba nie będziemy mieli okazji się już spotkać – dodał, rzucając szybkie spojrzenie w jej stronę.
- Chyba masz rację – przełknęła gulę w gardle. Mimo wszystko polubiła Jake’a i wręcz… uważała go za przyjaciela. Jednak on i ona mieli pewną wspólną cechę, która czasami dzieli ludzi na zawsze. Oboje byli uparci. Wiedziała, że żadne z nich nie ustąpi, więc po prostu poddała się biegowi wydarzeń. Opuściła pokój, trzaskając drzwiami. Zbiegła szybko po schodach i rzucając krótkie „do widzenia” w stronę Rosaline, opuściła dom Jake’a Walkera.
Tymczasem chłopak rozłożył się na łóżku, starając się odprężyć. Na jego twarzy pojawił się starannie wyćwiczony uśmiech dla matki. Żeby się nie martwiła. Bo nie było czym.
- Szlag by to trafił! – krzyknął na całe gardło.
Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Jego oczom ukazała się zmartwiona twarz matki. Skinął głową, przyzwalając na to, aby weszła dalej. Kobieta zamknęła drzwi i oparła się o nie. Zmarszczyła brwi, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiając.
- Co jest? – odezwał się Jake.
Milczenie ze strony Rosaline było rzadkością. Nie wiedziała, jak ująć w słowa myśl, która wpadła jej do głowy, kiedy tylko ujrzała tę dziewczynę. W końcu wzięła głęboki wdech i spojrzała na syna.
- Czy to możliwe, że już wcześniej ją spotkałam? – Jej oczy wydawały się zamglone, jakby myślami znajdowała się daleko stąd.
- Co masz na myśli? – Chłopak nerwowo przełknął ślinę.
- To głupie, ale kiedy tak na nią patrzyłam… Mam takie wspomnienie, to było wiele lat temu. Pewna dziewczyna dosłownie wpadła na mnie, kiedy pchałam wózek z tobą w środku. Omal się nie wywróciliśmy, cała trójka. Później rozmawiałam z nią przez kilkanaście minut. Nawet pamiętam o co chodziło. Jej ojciec nie przyszedł na umówione spotkanie. W każdym razie, twoja znajoma bardzo mi ją przypomina. Wręcz idealnie dopasowała się do mojego wspomnienia tamtej dziewczyny sprzed lat.
- Mamo, co ty właściwie sugerujesz? – Czuł, jak sztucznie brzmiał jego głos. Miał tylko nadzieję, że nie zauważy tego jego matka.
Znowu zapanowało milczenie. Jake słyszał ten wariacki zegar w sypialni rodziców. Kiedyś go po prostu ściągnie i wyrzuci przez okno. Nigdy nie pozwalał mu zasnąć. Pieprzony, cholerny zegar.
Nagle usłyszał śmiech. To jego mama chichotała radośnie, jak jakaś rozentuzjazmowana nastolatka.
- Ależ to niedorzeczne! Co za głupoty przychodzą mi do głowy. Nie wiem po co ja ci to opowiadam. Niby jakim cudem miałaby być to ta sama dziewczyna? Chyba już mi się w głowie poprzewracało. No nieważne, potrzebujesz czegoś? – zapytała nadal się uśmiechając. Jake wykrzywił twarz w parodii uśmiechu i pokręcił głową.
- Jest dobrze, mamo. Chyba muszę po prostu odpocząć.
- Rozumiem, jasne. Zmywam się – wyszła z pokoju.
- Cholera jasna! – krzyknął i walnął ręką w ścianę za sobą. Zreflektował się, że kobieta musi być jeszcze w korytarzu i pewnie stała tam teraz zaskoczona jego nagłym wybuchem.
- Mamo?
- Tak? – usłyszał jej stłumiony głos.
- Czy masz coś przeciwko, żebym trochę pokrzyczał?
- Jeśli ci to pomoże, to nie krępuj się.
- Dzięki – zawołał. Zamknął oczy i natychmiast obraz Theii uformował się w jego umyśle. – No, nie wytrzymam! Niech cię szlag!
Rosaline zaplotła dłonie i nieco się skrzywiła. Nie mogła zrozumieć całej tej sytuacji. Co się stało Jake’owi? Co to był za atak? W tamtej chwili była przerażona. W jej umyśle tworzyły się najczarniejsze scenariusze, a teraz? Teraz to wszystko minęło. Nieugięty syn zgodził się jedynie położyć na łóżku i wypić kilka łyków wody. Czuł się świetnie, jak twierdził. Jednak matka wie swoje. Coś było nie w porządku. I to „coś” ma związek z dziewczyną, która stała za nimi, opierając się sztywno o ścianę pokoju.
- Wolałabym jednak, żebyś…
- Mamo! – warknął zirytowany chłopak. W oczach kobiety odbiły się zaskoczenie i żal. Spuściła głowę, westchnęła i wyszła z pomieszczenia. Kilka sekund później usłyszeli jej głośne kroki, kiedy schodziła na parter.
W pokoju zapanowała teraz kompletna cisza. Thea zlustrowała otoczenie. Sypialnia była nieduża i urządzona bardzo skromnie, wręcz minimalistycznie. Żadnych plakatów, żadnych deskorolek, płyt, książek, niczego. Jakby Jake nie miał w ogóle zainteresowań. Największym przedmiotem w pokoju była pomalowana na czarno szafa. Następnie w oczy rzucało się łóżko. Nawet pościel była w jednym kolorze i bez żadnych ozdób. Niczym mnich współczesnych czasów, pomyślała dziewczyna i lekko się uśmiechnęła. W końcu zatrzymała się wzrokiem na twarzy Jake’a. Kiedy tylko jego matka wyszła z pokoju, chłopak podniósł się lekko i siedział teraz oparty o łóżko, nogi jednak nadal trzymając rozłożone na kołdrze. Nie wyglądał tak źle, jak jeszcze kilka minut temu. Jego twarz nabrała rumieńców, a on sam sprawiał wrażenie, jakby już zapomniał o wcześniejszym incydencie. Drapał się ręką po policzku i celowo unikał jej wzroku. Tak, celowo, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Przestępowała z nogi na nogę, coraz bardziej, czując napięcie wiszące w powietrzu. Miała wrażenie, że jeszcze minuta ciszy i wybuchnie. Czemu się nie odzywał? Musiała wiedzieć, musiała mieć pewność, że wszystko z nim w porządku.
Zdecydowała się odezwać pierwsza.
- Czy ty pamiętasz…
- Tak – przerwał jej szybko Jake nadal nie podnosząc wzroku.
Odchrząknęła zbita z tropu. Skoro jej przerwał, wyglądało na to, że nie chce rozmawiać. Zatem jeśli nie chce rozmawiać, ona równie dobrze może stąd wyjść, bo sterczenie pod ścianą, nie było jej jedyną rozrywką. Thea stwierdziła, że jakby nie patrzeć potwierdził, to na co czekała. Odzyskał pamięć, lecz najwyraźniej nie wiedział, jak powinien zareagować na ten fakt. Podeszła do drzwi.
- No to cześć – wymamrotała. Chwyciła za klamkę i uchyliła drzwi.
- Co ty robisz? Zamykaj te drzwi – odezwał się i chciał wstać. Jednak kiedy tylko stanął na nogach, zachwiał się, zgiął w pół i padł na podłogę z głośnym jękiem. Thea zatrzasnęła drzwi i zrobiła kilka kroków w przód. W końcu ostatecznie przełamała wszelkie opory i uklękła przy chłopaku.
- W porządku? – zapytała i otrzymała jedno z najgorszych spojrzeń Jake’a. Spojrzenie zatytułowane: „boli jak cholera, jednak staram się utrzymywać pozory, jakby nic się nie działo, więc nie pytaj mnie czy jest w porządku!”. Wydało jej się to do tego stopnia komiczne, że prychnęła śmiechem. Zakryła usta dłonią i pokręciła przepraszająco głową. Jake wywrócił oczami, ale mimo bólu, jaki wyraźnie odczuwał, dostrzegła także nikły ślad rozbawienia na jego twarzy.
- No to nie wiem… mam ci pomóc wstać? – dodała po chwili wahania. Jakoś nie mogła oswoić się z faktem, że jeszcze wczoraj nie wiedział kim ona jest, a teraz to wszystko do niego po prostu… wróciło. Całe to zamieszanie sprawiło, że czuła się trochę niekomfortowo, przebywając z nim tutaj.
Jake posłał jej pogardliwe spojrzenie, odchylił na moment głowę do tyłu i podźwignął się z powrotem na łóżko. Dziewczyna również wstała. Brunet westchnął ciężko, dając do zrozumienia, jak trudny był jego żywot. Thea w to nie wątpiła, jednak powoli zaczynała się irytować. Znowu nastała cisza. Doprowadzało ją do szału tykanie zegara, który nawet nie znajdował się w tym pokoju. Musiał być w korytarzu lub w sąsiednim pomieszczeniu, lecz i tak było go doskonale słychać.
- Wypowiesz się dzisiaj, czy tę atrakcję zaplanowałeś na drugi dzień? – wypaliła i założyła ręce na piersi. – Jake?
- Kobieto nie obchodzi cię mój stan zdrowia? Wiesz, co właśnie przeżywam? – jęknął chłopak i potarł dłonią twarz.
- Hm – nie wiedziała, jak zareagować. Przed chwilą przecież pytała go, czy „wszystko w porządku”, a on po prostu to zignorował. Teraz miał pretensję, że Thea się nie interesuje. Co z nim było nie tak?
- Czyli cię nie obchodzę? – Napotkała spojrzenie Jake’a i zarumieniła się.
Wzruszyła ramionami.
- Ach, rozumiem – odezwał się znowu. – Pewnie spieszysz się do tych swoich chłopców. Może masz nawet ustawiony alarm, bo za pięć minut musisz być w 2004 roku? No to idź, Thea.
Otworzyła szeroko usta. Chciała coś powiedzieć, jednocześnie pragnąć uderzyć go w twarz, a następnie zapewniając, że obchodzi ją jego los, ale nie znosi sposobu w jaki ją traktuje. Miała mieszane uczucia. Złość, przeplatała się z żalem, to znowu z rozbawieniem. Nie wiedziała jakiej emocji się uchwycić, więc rozum wybrał za nią. Wybrał złość.
- No to idę – odparowała .
- Proszę bardzo. Chciałem tylko powiedzieć dziękuję, bo chyba nie będziemy mieli okazji się już spotkać – dodał, rzucając szybkie spojrzenie w jej stronę.
- Chyba masz rację – przełknęła gulę w gardle. Mimo wszystko polubiła Jake’a i wręcz… uważała go za przyjaciela. Jednak on i ona mieli pewną wspólną cechę, która czasami dzieli ludzi na zawsze. Oboje byli uparci. Wiedziała, że żadne z nich nie ustąpi, więc po prostu poddała się biegowi wydarzeń. Opuściła pokój, trzaskając drzwiami. Zbiegła szybko po schodach i rzucając krótkie „do widzenia” w stronę Rosaline, opuściła dom Jake’a Walkera.
Tymczasem chłopak rozłożył się na łóżku, starając się odprężyć. Na jego twarzy pojawił się starannie wyćwiczony uśmiech dla matki. Żeby się nie martwiła. Bo nie było czym.
- Szlag by to trafił! – krzyknął na całe gardło.
Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Jego oczom ukazała się zmartwiona twarz matki. Skinął głową, przyzwalając na to, aby weszła dalej. Kobieta zamknęła drzwi i oparła się o nie. Zmarszczyła brwi, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiając.
- Co jest? – odezwał się Jake.
Milczenie ze strony Rosaline było rzadkością. Nie wiedziała, jak ująć w słowa myśl, która wpadła jej do głowy, kiedy tylko ujrzała tę dziewczynę. W końcu wzięła głęboki wdech i spojrzała na syna.
- Czy to możliwe, że już wcześniej ją spotkałam? – Jej oczy wydawały się zamglone, jakby myślami znajdowała się daleko stąd.
- Co masz na myśli? – Chłopak nerwowo przełknął ślinę.
- To głupie, ale kiedy tak na nią patrzyłam… Mam takie wspomnienie, to było wiele lat temu. Pewna dziewczyna dosłownie wpadła na mnie, kiedy pchałam wózek z tobą w środku. Omal się nie wywróciliśmy, cała trójka. Później rozmawiałam z nią przez kilkanaście minut. Nawet pamiętam o co chodziło. Jej ojciec nie przyszedł na umówione spotkanie. W każdym razie, twoja znajoma bardzo mi ją przypomina. Wręcz idealnie dopasowała się do mojego wspomnienia tamtej dziewczyny sprzed lat.
- Mamo, co ty właściwie sugerujesz? – Czuł, jak sztucznie brzmiał jego głos. Miał tylko nadzieję, że nie zauważy tego jego matka.
Znowu zapanowało milczenie. Jake słyszał ten wariacki zegar w sypialni rodziców. Kiedyś go po prostu ściągnie i wyrzuci przez okno. Nigdy nie pozwalał mu zasnąć. Pieprzony, cholerny zegar.
Nagle usłyszał śmiech. To jego mama chichotała radośnie, jak jakaś rozentuzjazmowana nastolatka.
- Ależ to niedorzeczne! Co za głupoty przychodzą mi do głowy. Nie wiem po co ja ci to opowiadam. Niby jakim cudem miałaby być to ta sama dziewczyna? Chyba już mi się w głowie poprzewracało. No nieważne, potrzebujesz czegoś? – zapytała nadal się uśmiechając. Jake wykrzywił twarz w parodii uśmiechu i pokręcił głową.
- Jest dobrze, mamo. Chyba muszę po prostu odpocząć.
- Rozumiem, jasne. Zmywam się – wyszła z pokoju.
- Cholera jasna! – krzyknął i walnął ręką w ścianę za sobą. Zreflektował się, że kobieta musi być jeszcze w korytarzu i pewnie stała tam teraz zaskoczona jego nagłym wybuchem.
- Mamo?
- Tak? – usłyszał jej stłumiony głos.
- Czy masz coś przeciwko, żebym trochę pokrzyczał?
- Jeśli ci to pomoże, to nie krępuj się.
- Dzięki – zawołał. Zamknął oczy i natychmiast obraz Theii uformował się w jego umyśle. – No, nie wytrzymam! Niech cię szlag!
***
Wolverhampton, 31 grudnia 2007 r.
- Dziesięć! Dziewięć! Osiem! Siedem! Sześć! Pięć! Cztery!
Trzy! Dwa! Jeden! Zero! Szczęśliwego Nowego Roku! – wykrzyknęło naraz kilka
głosów.
Liam spędzał Sylwestra w domu. Sam. No może nie do końca. Byli z nim rodzice i przyjaciele rodziny. Jednak chłopiec miał czternaście lat i nadal nie posiadał żadnych przyjaciół, których mógłby zaprosić na jakiekolwiek przyjęcie. Poprawka, miał Theę, która pojawiała się i znikała. Była jak duch. Szczerze mówiąc, Liam dochodził do przekonania, że to jego urojona przyjaciółka. Przecież mógł być chory psychicznie. Nic już by go nie zdziwiło.
- Wszystkiego najlepszego, kochanie – wykrzyknęła jego mama i zamknęła go w szczelnym, maminym uścisku. Typowe. Maminsynek. Czy nie tak brzmiało jedno z jego przezwisk w szkole? Westchnął i również złożył jej życzenia. Tę samą rutynową czynność powtórzył kilkukrotnie i w końcu był „wolny”.
- Wyjdę na dwór, okej? – odezwał się do matki.
- Dobrze, tylko ciepło się ubierz i wracaj szybko – rzuciła i pobiegła do kuchni, skąd miała zamiar wynieść przygotowany wcześniej tort.
Liam założył ciepłą kurtkę, buty i czapkę. Zignorował wołające o akceptacje rękawiczki i szalik i wyszedł z domu. Zimny wiatr zaatakował jego twarz, a ciałem Liama wstrząsnął dreszcz. Ruszył przed siebie. Nie uszedł dziesięciu metrów, kiedy usłyszał jak ktoś go nawołuje. Wytężył słuch.
- Liam, tutaj! – szept dochodził zza ogromnego drzewa, rosnącego przy chodniku. Chłopak się wzdrygnął, zarówno z przerażenia jak i z zimna.
- Kto tam? – odpowiedział.
Na te słowa zza szerokiego pnia wychynęła czapka z pomponem, która niemal całkowicie zasłoniła twarz ukrywającej się postaci. Jednak Liam już rozpoznał tajemniczą osobę.
- Thea, co ty tu robisz? Jest tak zimno! Ile tu już czekasz? – podbiegł do niej i mocno ją przytulił. Schował twarz w kołnierz jej grubego płaszcza.
- Cóż to za pozbawione kreatywności pytania? Czy nie lepiej byłoby mnie spytać dajmy na to, czy nie uważam, że gwiazdy dzisiejszej nocy są przepiękne? – zaśmiała się i poprawiła czapkę, która opadła jej nisko na czoło. Liam spojrzał w górę i prychnął.
- Może i bym się spytał, gdyby były w ogóle jakieś gwiazdy.
- Ach, masz ci los! – Thea również popatrzyła na niebo i dostrzegła jedynie mglistą ciemność. Wyciągnęła pięść do góry, jakby grożąc samemu Panu Bogu. – Skompromitowałyście mnie!
Oboje się zaśmiali.
- Ale masz zimne dłonie – zauważył Liam.
- Twoje też do najcieplejszych nie należą.
- Chodź do domu. Ogrzejesz się – zaproponował chłopiec. Thea spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
- Nie, nie trzeba. Zaraz muszę lecieć – wręcz dostrzegła jak oczy Liama przygasły na dźwięk tych słów. – Chciałam Ci tylko przypomnieć, że rok 2008 ma być t w o i m rokiem. Pamiętasz, co mi obiecałeś?
- X-Factor.
- No właśnie. Będzie super, jestem pewna.
- Pojedziesz tam ze mną? – zapytał i spojrzał jej w oczy.
- Niestety nie mogę ci tego obiecać, ale przecież będziesz miał wsparcie w rodzinie.
- No tak… - przyznał Liam. – Ostatnio dużo myślałem o castingu. Nie jestem pewien, co powinienem zaśpiewać.
- A co zaproponujesz? – chuchnęła w dłonie, aby je choć trochę rozgrzać, a następnie wcisnęła je pod pachy.
- Myślałem o „Love Me Tender”, „New York, New York”, „Fly me to the moon” albo...
- „Fly me to the moon” – przerwała mu dziewczyna. Liam zaskoczony uniósł brwi.
- Jesteś pewna?
- To twój wybór, ale moim zdaniem, ta będzie idealna – uśmiechnęła się.
- No to zgoda – Liam odwzajemnił uśmiech.
Thea spojrzała na zegarek. Dwadzieścia pięć po północy. Czas kończyć.
- Wiesz co? Kiedy będziesz śpiewał koniecznie mrugnij do Cheryl – zaproponowała.
- No co ty! – zarumienił się.
- Oj, no nie bądź taki! Będzie zachwycona, zaufaj mi – przekonywała go.
- Ale ja będę zażenowany – tłumaczył.
- Ale ja będę dumna – zapewniła go Thea.
Liam spędzał Sylwestra w domu. Sam. No może nie do końca. Byli z nim rodzice i przyjaciele rodziny. Jednak chłopiec miał czternaście lat i nadal nie posiadał żadnych przyjaciół, których mógłby zaprosić na jakiekolwiek przyjęcie. Poprawka, miał Theę, która pojawiała się i znikała. Była jak duch. Szczerze mówiąc, Liam dochodził do przekonania, że to jego urojona przyjaciółka. Przecież mógł być chory psychicznie. Nic już by go nie zdziwiło.
- Wszystkiego najlepszego, kochanie – wykrzyknęła jego mama i zamknęła go w szczelnym, maminym uścisku. Typowe. Maminsynek. Czy nie tak brzmiało jedno z jego przezwisk w szkole? Westchnął i również złożył jej życzenia. Tę samą rutynową czynność powtórzył kilkukrotnie i w końcu był „wolny”.
- Wyjdę na dwór, okej? – odezwał się do matki.
- Dobrze, tylko ciepło się ubierz i wracaj szybko – rzuciła i pobiegła do kuchni, skąd miała zamiar wynieść przygotowany wcześniej tort.
Liam założył ciepłą kurtkę, buty i czapkę. Zignorował wołające o akceptacje rękawiczki i szalik i wyszedł z domu. Zimny wiatr zaatakował jego twarz, a ciałem Liama wstrząsnął dreszcz. Ruszył przed siebie. Nie uszedł dziesięciu metrów, kiedy usłyszał jak ktoś go nawołuje. Wytężył słuch.
- Liam, tutaj! – szept dochodził zza ogromnego drzewa, rosnącego przy chodniku. Chłopak się wzdrygnął, zarówno z przerażenia jak i z zimna.
- Kto tam? – odpowiedział.
Na te słowa zza szerokiego pnia wychynęła czapka z pomponem, która niemal całkowicie zasłoniła twarz ukrywającej się postaci. Jednak Liam już rozpoznał tajemniczą osobę.
- Thea, co ty tu robisz? Jest tak zimno! Ile tu już czekasz? – podbiegł do niej i mocno ją przytulił. Schował twarz w kołnierz jej grubego płaszcza.
- Cóż to za pozbawione kreatywności pytania? Czy nie lepiej byłoby mnie spytać dajmy na to, czy nie uważam, że gwiazdy dzisiejszej nocy są przepiękne? – zaśmiała się i poprawiła czapkę, która opadła jej nisko na czoło. Liam spojrzał w górę i prychnął.
- Może i bym się spytał, gdyby były w ogóle jakieś gwiazdy.
- Ach, masz ci los! – Thea również popatrzyła na niebo i dostrzegła jedynie mglistą ciemność. Wyciągnęła pięść do góry, jakby grożąc samemu Panu Bogu. – Skompromitowałyście mnie!
Oboje się zaśmiali.
- Ale masz zimne dłonie – zauważył Liam.
- Twoje też do najcieplejszych nie należą.
- Chodź do domu. Ogrzejesz się – zaproponował chłopiec. Thea spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
- Nie, nie trzeba. Zaraz muszę lecieć – wręcz dostrzegła jak oczy Liama przygasły na dźwięk tych słów. – Chciałam Ci tylko przypomnieć, że rok 2008 ma być t w o i m rokiem. Pamiętasz, co mi obiecałeś?
- X-Factor.
- No właśnie. Będzie super, jestem pewna.
- Pojedziesz tam ze mną? – zapytał i spojrzał jej w oczy.
- Niestety nie mogę ci tego obiecać, ale przecież będziesz miał wsparcie w rodzinie.
- No tak… - przyznał Liam. – Ostatnio dużo myślałem o castingu. Nie jestem pewien, co powinienem zaśpiewać.
- A co zaproponujesz? – chuchnęła w dłonie, aby je choć trochę rozgrzać, a następnie wcisnęła je pod pachy.
- Myślałem o „Love Me Tender”, „New York, New York”, „Fly me to the moon” albo...
- „Fly me to the moon” – przerwała mu dziewczyna. Liam zaskoczony uniósł brwi.
- Jesteś pewna?
- To twój wybór, ale moim zdaniem, ta będzie idealna – uśmiechnęła się.
- No to zgoda – Liam odwzajemnił uśmiech.
Thea spojrzała na zegarek. Dwadzieścia pięć po północy. Czas kończyć.
- Wiesz co? Kiedy będziesz śpiewał koniecznie mrugnij do Cheryl – zaproponowała.
- No co ty! – zarumienił się.
- Oj, no nie bądź taki! Będzie zachwycona, zaufaj mi – przekonywała go.
- Ale ja będę zażenowany – tłumaczył.
- Ale ja będę dumna – zapewniła go Thea.
***
Doncaster, 11 sierpnia 2009 r.
Szli przez polne drogi, co chwila mijając jakieś stare
rudery. Thea trzymała chłopaka za rękę i ciągnęła go uparcie naprzód. Mimo protestów
i irytacji ze strony Louisa, dziewczyna nie ustępowała. Wiedziała, że w niemal
finalnych skokach musi zachować wyjątkową ostrożność.
- Kobieto, gdzie ty mnie ciągniesz? – marudził Louis.
- Przestań narzekać. Niby co miałeś lepszego do robienia? – odpowiedziała.
- No nie wiem? Zastanówmy się. FIFA, GTA, CS? Mówi ci to coś?
- Spędzanie czasu z przyjaciółmi, rozwijanie swoich zainteresowań, integrowanie się, pozytywne nastawienie do życia. Mówi ci to coś?
- Stop. Słyszę jak duch mojej matki przemawia przez ciebie. Gdzie mogę znaleźć najbliższego egzorcystę? – zatrzymał się i zaczął rozglądać, jakby wierząc, że nagle zza krzaków wyskoczy ksiądz i wykrzyknie: „Jam jest!”.
- No chodź już, uparciuchu – prychnęła Thea i pociągnęła go za łokieć. – Lepiej mi opowiedz, jak idzie ci w pracy?
- Średnio, jeśli mogę to tak ująć – odpowiedział, nie owijając w bawełnę.
- To znaczy? – dopytywała się dziewczyna.
- To znaczy, że już nie mam pracy – zaśmiał się i robił to w tak przeuroczy sposób, że trudno byłoby się nie przyłączyć.
- Wariat z ciebie – pokręciła głową z udawaną dezaprobatą.
- I kto to mówi?
- Przestań narzekać. Niby co miałeś lepszego do robienia? – odpowiedziała.
- No nie wiem? Zastanówmy się. FIFA, GTA, CS? Mówi ci to coś?
- Spędzanie czasu z przyjaciółmi, rozwijanie swoich zainteresowań, integrowanie się, pozytywne nastawienie do życia. Mówi ci to coś?
- Stop. Słyszę jak duch mojej matki przemawia przez ciebie. Gdzie mogę znaleźć najbliższego egzorcystę? – zatrzymał się i zaczął rozglądać, jakby wierząc, że nagle zza krzaków wyskoczy ksiądz i wykrzyknie: „Jam jest!”.
- No chodź już, uparciuchu – prychnęła Thea i pociągnęła go za łokieć. – Lepiej mi opowiedz, jak idzie ci w pracy?
- Średnio, jeśli mogę to tak ująć – odpowiedział, nie owijając w bawełnę.
- To znaczy? – dopytywała się dziewczyna.
- To znaczy, że już nie mam pracy – zaśmiał się i robił to w tak przeuroczy sposób, że trudno byłoby się nie przyłączyć.
- Wariat z ciebie – pokręciła głową z udawaną dezaprobatą.
- I kto to mówi?
Siedzieli na kocu, który kazała zabrać Louisowi. Chłopak
kupił także w sklepie kilka produktów spożywczych tak, że teraz mogli
zorganizować sobie mały piknik. Objadając się chipsami, batonami i winogronami,
rozmawiali na różne tematy. W końcu Thea przeszła do rzeczy. Otrzepała ręce z
okruszków i wytarła je, używając przy tym podkoszulka Louisa.
- Hej, hej! Co to ma być? – wykrzyknął wzburzony.
- I tak musisz ją w końcu wyprać – zażartowała.
- Czuję się urażony. Ta akurat była czysta.
- Może i była… tydzień temu – zaśmiała się. Louis przekrzywił głowę i popatrzył się na nią rozbawiony. Pewnie, że miała rację, jednak nie miał zamiaru się do tego przyznawać.
- Skąd ty się wzięłaś, co? – Na to pytanie nigdy nie znalazł jeszcze odpowiedzi. Thea była z nim od zawsze, niczym cień, który jest częścią ciebie, ale żyje własnym życiem. Ona nie mogła być prawdziwa. Jak wytłumaczyć fakt, że w przeciągu tych kilkunastu lat nie postarzała się ani odrobinę? Bał się odpowiedzi, bał się siebie i bał się jej.
- Czemu nie mogę poznać prawdy, Thea? Czy coś ze mną jest nie tak? Myślisz, że jestem ślepy lub niedorozwinięty? Nie starzejesz się, zawsze pojawiasz się w momentach, kiedy jestem praktycznie sam. Może ty w ogóle nie istniejesz?
Zaśmiała się. Był to rozpaczliwy śmiech, którego dźwięku nie znosiła. Nie mogła mu powiedzieć, choć dobrze wiedziała, że już od dawna łączył pewne fakty. Louis nie naciskał, ponieważ bał się, że może ją tym sposobem utracić na zawsze. Musiało tak zostać. Nawet, jeśli on jeszcze tego nie rozumiał.
- Louis, nie masz pojęcia, jak bardzo kocham cię za to, że nie muszę ci się z niczego tłumaczyć.
- Musisz, ale po prostu tego nie robisz – odparł i odwrócił głowę.
- Proszę cię, nie teraz – powiedziała i sięgnęła do swojej torby. – Mam coś dla ciebie.
Louis z powrotem odwrócił się w jej stronę. Podała mu płytę zamkniętą w małym kwadratowym opakowaniu.
- Co tam jest? – zapytał.
- To nagranie występów pewnego chłopaka z X-Factora z 2008 r. – poinformowała go. – Myślę, że powinieneś to zobaczyć i w końcu poważnie przemyśleć zgłoszenie się do konkursu – postukała w plastikową szybkę opakowania. – On nie był najlepszy, ale śpiewał całym swoim sercem. Spodobał się, ale po prostu był za młody. Natomiast ty… jesteś teraz w idealnym wieku, masz głos i świetną osobowość. Ludzie, by cię pokochali.
- Jak się nazywa ten chłopak? – zainteresował się Louis.
- Liam Payne.
- Hej, hej! Co to ma być? – wykrzyknął wzburzony.
- I tak musisz ją w końcu wyprać – zażartowała.
- Czuję się urażony. Ta akurat była czysta.
- Może i była… tydzień temu – zaśmiała się. Louis przekrzywił głowę i popatrzył się na nią rozbawiony. Pewnie, że miała rację, jednak nie miał zamiaru się do tego przyznawać.
- Skąd ty się wzięłaś, co? – Na to pytanie nigdy nie znalazł jeszcze odpowiedzi. Thea była z nim od zawsze, niczym cień, który jest częścią ciebie, ale żyje własnym życiem. Ona nie mogła być prawdziwa. Jak wytłumaczyć fakt, że w przeciągu tych kilkunastu lat nie postarzała się ani odrobinę? Bał się odpowiedzi, bał się siebie i bał się jej.
- Czemu nie mogę poznać prawdy, Thea? Czy coś ze mną jest nie tak? Myślisz, że jestem ślepy lub niedorozwinięty? Nie starzejesz się, zawsze pojawiasz się w momentach, kiedy jestem praktycznie sam. Może ty w ogóle nie istniejesz?
Zaśmiała się. Był to rozpaczliwy śmiech, którego dźwięku nie znosiła. Nie mogła mu powiedzieć, choć dobrze wiedziała, że już od dawna łączył pewne fakty. Louis nie naciskał, ponieważ bał się, że może ją tym sposobem utracić na zawsze. Musiało tak zostać. Nawet, jeśli on jeszcze tego nie rozumiał.
- Louis, nie masz pojęcia, jak bardzo kocham cię za to, że nie muszę ci się z niczego tłumaczyć.
- Musisz, ale po prostu tego nie robisz – odparł i odwrócił głowę.
- Proszę cię, nie teraz – powiedziała i sięgnęła do swojej torby. – Mam coś dla ciebie.
Louis z powrotem odwrócił się w jej stronę. Podała mu płytę zamkniętą w małym kwadratowym opakowaniu.
- Co tam jest? – zapytał.
- To nagranie występów pewnego chłopaka z X-Factora z 2008 r. – poinformowała go. – Myślę, że powinieneś to zobaczyć i w końcu poważnie przemyśleć zgłoszenie się do konkursu – postukała w plastikową szybkę opakowania. – On nie był najlepszy, ale śpiewał całym swoim sercem. Spodobał się, ale po prostu był za młody. Natomiast ty… jesteś teraz w idealnym wieku, masz głos i świetną osobowość. Ludzie, by cię pokochali.
- Jak się nazywa ten chłopak? – zainteresował się Louis.
- Liam Payne.
• • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • •
• • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • •
Znowu po długiej przerwie pojawiam się z dziesiątym rozdziałem! Dziękuję za wszystkie komentarze z Waszej strony, za jakikolwiek wyraz zainteresowania tym fanfiction. No i tradycyjnie, przepraszam za spore opóźnienie.
Pozdrawiam,
A.
Rozdział jak zwykle świetny.Mam nadzieję że Thea chłopakom za bardzo nie namiesza.Nie mogę doczekać się kolejnego :)
OdpowiedzUsuńHej! Rozdział jest świetny, szkoda, że tak szybko się skończył ;)
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się takiego obrotu spraw między Thea a Jake'm
Nie umiem pisać opinii więc tak w skrócie:
mam nadzieję, że kolejny będzie szybciej niż ten i tak samo (lub bardziej) fantastyczny ;)
Pozdrawiam :)
To jest genialne, zachwycające, nieziemskie, godne podziwu, świetne, znakomite, boskie i mogłabym tak wymieniac bez końca.
OdpowiedzUsuńCodziennie sprawdzam czy jest nowy post.
Thea, wierzę w Ciebie!!!
To moje ukochane, ulubione fanfiction
Proszę, napisz szybko kolejny rozdział
Nie chcesz wiedzieć jak reaguje widząc, że dodałaś rozdział!
OdpowiedzUsuńBoski, boski, boski<3
Och, głupi zakochany Jake...
Liaś, Louis!
Jestem tak bardzo(razy xxxxxx) ciekawa, więc musisz szybko dodać next<3!
xxAlex
Czekałam i się doczekałam ;)
OdpowiedzUsuńJak zwykle świetny , no , może Theo yratuje 1D :) I będzie istniał taki zespół ?
Czekam na kolejny
Jestem zakochana w tym opowiadaniu. Nawet nie wiem jak to opisać, ale życzę powodzenia w dalszym pisaniu i oczywiście czekam na kolejny. Zapraszam też do mnie :)
OdpowiedzUsuńświetny <3 czekam na nn :3
OdpowiedzUsuńWow. Mega, super ciekawie. Dzisiaj trafiłam na Twoje opowiadanie i jedyne co mogę teraz powiedzieć to WOW! Piszesz niesamowicie, a pomysł na całą historię?! No po prostu nieziemski! Może i się powtórzę, ale WOW!
OdpowiedzUsuńjuż nie mogę się doczekać następnej części!
Powodzenia w pisaniu i pozdrawiam!!
Matyldo boski ♥
OdpowiedzUsuńNajlepsze fanfiction
OdpowiedzUsuńCzytałam juz wiele innych fanfiction ale takiego nigdy i proszę napisz kolejny rozdział jestem ciekawa ja to się potoczy :3
OdpowiedzUsuńCzekam i czekam a doczekać się nie moge kolejnego rozdziału. :c Ale będę czekać i czekać bo na takie ff warto poczekać. xD
OdpowiedzUsuńBłagam napisz kolejny rozdział!!! To jest świetne a moja cierpliwość się kończy
OdpowiedzUsuńUmieram bez rozdziału...
OdpowiedzUsuńCzuj się zaproszona na mój pogrzeb.
W takim razie kupię Ci najpiękniejszą wiązankę :')
UsuńPS. Rozdział będzie, mam już część napisaną, tylko nie wiem, kiedy uda mi się dokończyć. Ale NA PEWNO będzie.
A.
Proszę pośpiesz się !! Bo to ff jest genialne i nie mogę się doczekać! !♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
UsuńNie wiem co zrobic ze swoim życiem bez tego ff
OdpowiedzUsuń