poniedziałek, 18 lipca 2016

13. Jedenasty



Dublin, 15 kwietnia 2010 r.

Niall i Thea siedzieli na ławce w parku, znajdującym się kilka minut drogi od hotelu, w którym aktualnie przebywał chłopak.
- Nawet nie wiesz, jak się denerwuję – wyznał Niall, tupiąc nerwowo stopą o asfalt.
- Nawet wiem – zażartowała.
- Aha. Startowałaś może kiedyś w jakimś talent show? – spytał, uśmiechając się chytrze.
- Tysiące razy! A myślisz, że dlaczego ciągnę tutaj ciebie? Mieli mnie dość i kazali podesłać kogoś nowego, no to, słuchaj, wybrałam ciebie i stwierdziłam, że jak nie ja, to ty. Wychowałam cię na świetnego piosenkarza. Jestem matką twojego talentu – powiedziała, dopiero na końcu się uśmiechając.
- O nie, nie. Matką mojego talentu, jestem ja sam – sprzeciwił się, prowokacyjne unosząc palec i stukając się nim w pierś.
- I matką skromności – dodała ze śmiechem, a on poruszył zabawnie brwiami.
- Nie mam co liczyć, że pójdziesz tam ze mną? – Spoważniał na chwilę.
- Niestety – odparła. Niall pokiwał głową kilka razy po czym wzruszył ramionami.
- Trudno. W takim razie cały sukces spłynie tylko na mnie – oświadczył.
Thea uderzyła go żartobliwie w ramię.
- Hej, to nieuczciwe.
- Uczciwe, nieuczciwe. Myślisz, że się tym przejmę, kiedy będę już sławny i bogaty? – Thea wywróciła oczami. – A tak serio, to żałuję, że cię tam nie będzie.
- Mi też jest przykro, że nie zobaczę twojego sukcesu na żywo – odpowiedziała. – Powal ich na kolana.
- Się robi. – Wstał z ławki i otrzepał spodnie. Tak dobrze udawał pewność siebie, aż czasami sam w to wierzył.


- Ile będziemy czekać? – odezwał się Jake, co chwila przykładając butelkę coli do ust i upijając z niej łyk.
- Aż zadzwoni. – To stawało się cholernie nudne, stwierdziła, bawiąc się ulotką, zostawioną na ich stoliku.
- W takim razie, będę potrzebował drugiej butelki – oznajmił po namyśle, zerkając smętnie na coraz mniejszą ilość napoju.
- Kupię ci, nie rozpaczaj. – Zbyła go machnięciem ręki.
- Pamiętasz każdy skok, wszystkie nieudane i wszystkie udane? – zapytał nagle, przyglądając się jej badawczo. Kiwnęła twierdząco głową, po chwili ją opuszczając. – No to współczuję. Ja o niektórych zapominam. Jakby mój mózg odrzucał niepotrzebne wspomnienia do mentalnego kosza na śmieci.
- Mój mózg najwyraźniej uważa, że nie ma czegoś takiego jak „niepotrzebne" albo „śmieci" – odrzekła Thea, uśmiechając się smętnie.
- Twój mózg w ogóle jest jakiś dziwny.
- W końcu należy do mnie.
- O-o, to właśnie! Bardzo trafna uwaga – zaśmiał się. Popatrzyła na niego spode łba.
- Siedź już po prostu cicho – westchnęła. Jake podniósł ręce w geście poddania i zajął się na powrót swoim napojem.
Kilka chwil później telefon Theii, rozbrzmiał cichą, prostą melodią, co sygnalizowało przychodzące połączenie. Dziewczyna szybko schwyciła komórkę, wcisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła ją sobie od ucha.
- Halo? – powiedziała, niemal tracąc oddech na wstępie.
- Thea . – Usłyszała głos Nialla. – Nie powaliłem ich.
- Co znaczy nie powaliłem? – Jej serce momentalnie zaczęło bić jak oszalałe. Nie chciała znowu tego słyszeć.
- No, że na kolana, nie powaliłem – wyjaśnił.
- Ale? – powiedziała, licząc, że istnieje jakieś „ale".
- Ale przeszedłem. Wziąłem ich na litość – zaczął się śmiać, trochę histerycznie, jakby odreagowywał wszystkie emocje, kumulowane do tej pory, a ona razem z nim.
- Boże, Niall! Boże, tak się cieszę – piszczała do słuchawki. Jake uśmiechał się i podniósł kciuk do góry.
Jednego mieli już z głowy.





Manchester, 26 marca 2010 r.

- Grunt to, żeby się nie martwić za bardzo - poradziła, patrząc w pełne niepokoju niebieskie oczy chłopaka.
- Nie martwię się, nie mam nic do stracenia. To tylko wstępne przesłuchanie - odpowiedział, jakby trochę zirytowany wizją zestresowanego siebie. Nie chciał wyjść na desperata. Jak się uda, to będzie dobrze, jak nie - nie ma zamiaru rozpaczać.
- Okej, czyli ty się jesteś wyluzowany. Fajnie. To dlatego pewnie się tak źle czuję, muszę stresować się za nas obu! - westchnęła teatralnie.
Telefon w kieszeni Louisa wydał z siebie pojedynczy sygnał. Chłopak wyciągnął go i zerknął na wyświetlacz.
- Musze już iść. Teraz serio czas się zbierać - oświadczył z nagłą powagą w głosie.
- W porządku. Nie jesteś zły? - chciała się upewnić.
- Nie. - Pokręcił przecząco głową, ale widziała, że do zadowolenia było mu daleko.
- Powodzenia, Lou - wyszeptała z niespodziewanym drżeniem w głosie. Sekundę potem przygarnęła go do siebie i mocno uścisnęła. Stali tak przez kilka sekund, pogrążeni we własnych myślach.
- Puść, odchodzę, kobieto - wydusił, usiłując wydostać się z szczelnego uścisku Theii.
- Odchodź, ale wróć! - puściła go.
- Dobra, lecę - odwrócił się, jakby zażenowany tamtą chwilą. Przecież nie był już dzieckiem. Włożył ręce do kieszeni i ruszył przed siebie.
- Będzie dobrze! - krzyknęła za nim.
- Będzie wspaniale! - odpowiedział, nie odwracając się.
- Będzie fantastycznie!  - Usłyszał po chwili.
- Będzie fenomenalnie! - zawołał, ignorując fakt, że ludzie dziwnie się na niego patrzyli.
- Będzie zachwycająco! - padła kolejna sugestia.
Odwrócił się szybko w jej stronę, podejrzewając, że już nikogo tam nie znajdzie. Jednak nie, stała nadal, uśmiechnięta od ucha do ucha i wychwytując jego spojrzenie, uniosła oba kciuki w górę.
- Zamknij się już! - Zaśmiał się tak głośno, że chyba wszyscy wokół uznali go za kompletnego czubka. Nie obchodziło go to. Tym razem popędził naprzód, nie odwracając się już za siebie ani razu. Spodobało mu się.


Bradford, 14 marca 2010 r.

Pomyślał, że to już koniec. Nie wstanie. Nie ruszy się za nic w świecie. Schowany pod kołdrą nawet nie myślał wystawiać głowy,  żeby zobaczyć, czy jego mama rzeczywiście poddała się i poszła. Wiedział, że to żałosne i że to może zaważyć na wszystkim, o czym do tej pory marzył, ale nie był w stanie. I wtedy pojawiła się ona. Jak zwykle nie był przygotowany. Zawsze go zaskakiwała tym dziwnym „wyczuciem czasu”. Tak bardzo bał się odkryć prawdy, która kryła się za jej tajemniczymi pojawieniami. Często wyobrażał też sobie, że ma urojenia, że Thea jest urojona. Gdyby tak było… chyba rzeczywiście lepiej, żeby nie startował w żadnym konkursie.
- Halo! Ziemia do kretyna spod kołdry! Czy czasem nie masz dzisiaj czegoś do załatwienia? – usłyszał jej głos. Działał na niego jak balsam, od razu się uspokajał.
- Nie, nie mam – odparł, lekko się uśmiechając.
- A ja myślę, że ktoś tutaj jest brzydkim kłamczuszkiem – oświadczyła i nagle poczuł, że został pozbawiony przykrycia. Thea z zadowoleniem trzymała za końce kołdrę pokrytą postaciami superbohaterów.
- Odejdź  - jęknął, zakrywając dłońmi oczy.
- Nie. – Podeszła bliżej. – Słuchaj, wiem, jak dobrze śpiewasz i że to jest twój dzień. Dzisiaj pokażesz na co cię stać, wystąpisz i dostaniesz się dalej. Nie pozwolę, żebyś z tego zrezygnował, bo nagle coś tam sobie nawymyślałeś. Jesteś gotowy.
- Nie jestem gotowy. Czuję się bardzo „niegotowo” – wyjawił, siadając na łóżku.
- Zayn, ćwiczyłeś przy mnie. Myślisz, że radziłabym ci tam pójść, gdybym uważała, że się skompromitujesz?
- No nie.
- Zatem łaskawie otwórz drzwi swojej mamie, kiedy przyjdzie cię znowu motywować do wstania z łóżka, przeproś ją, powiedz, że miała we wszystkim rację i że będziesz śpiewał. – Przykucnęła przy nim i ścisnęła pokrzepiająco jego rękę. Uśmiechnął się.
- Będę śpiewał.
- Będziesz.
- Bo to kocham.
- Właśnie dlatego, Zayn, właśnie dlatego.


Wałęsali się po okolicy, wyglądając na parę nastolatków, która nie ma nic lepszego do roboty niż bezcelowe krążenie między ulicami. Thea spodziewała się telefonu w każdej chwili. Była to już piąta próba z Zaynem i widziała, jak bardzo poirytowany stawał się Jake. Niedomówieniem byłoby powiedzenie, iż miał do niego „uraz”. Nie potrafił zrozumieć, że tamten Zayn to dzieło Theii. To tak jakby ją nienawidził, co bolało jeszcze bardziej. Potrząsnęła głową, chcąc wyzbyć się natrętnych myśli. Musi zachować opanowanie. Tym razem się uda. Jake kopnął zmiętą puszkę po piwie, która stanęła mu na drodze. Dziewczyna westchnęła, schyliła się i podniosła śmieć po czym wrzuciła go do pobliskiego kosza.
- Takie to trudne? – Posłała mu krytyczne spojrzenie, na co on wywrócił jedynie oczami. Znowu ruszyli przed siebie, kiedy nagle usłyszeli upragniony dźwięk dzwonka. Thea szybkim ruchem sięgnęła do kieszeni, wyciągając telefon, po czym odebrała połączenie.
- Słucham! – niemal wrzasnęła do słuchawki.
- Thea, przeszedłem dalej – oznajmił radosnym głosem. W tle słyszała czyjś śmiech i radosne pokrzykiwania.
- Brawo, Zayn! Jestem z ciebie taka dumna – odpowiedziała, podskakując w miejscu z radości.
- Dziękuję, że mnie zmobilizowałaś. Ja… naprawdę lubię to robić.


Brimingham, 25 kwietnia 2010 r.

Liam i Thea wybrali jakąś kawiarnię z dala od centrum. Tutaj mogli w spokoju wszystko omówić. To, czy występ się uda. To, jak to wpłynie na życie chłopaka. To, co czuje, gdy występuje i czy się stresuje. Dlaczego w ogóle to robi.
- Czuję się o wiele gorzej niż ostatnim razem. To mój drugi raz, będą wymagać dwa razy więcej, a porażka byłaby dwa razy gorsza.
- Nie możesz stanąć na scenie z takim nastawieniem. Pomyśl, że sukces będzie dwa razy lepszy, a radość dwa razy silniejsza – powiedziała, mieszając łyżeczką w swojej filiżance herbaty.
- Wiem, że starasz się mi pomóc, ale takie gadanie niczego nie zmienia. I tak nie przestanę się stresować. – Zmarkotniał jeszcze bardziej. – Boję się. Rodzice we mnie wierzą, siostry też. Cała rodzina trzyma kciuki. Jeśli musiałbym wrócić do domu, tak po prostu, po tym wszystkim… Nie wiem. To zabrzmi źle, ale nie chcę skończyć tak, jak oni wszyscy. Chcę czegoś więcej.
- To po to sięgnij, Liam. Dostaniesz to „więcej”. Zapewniam cię, że na to zasłużyłeś.
- Dzięki – uśmiechnął się trochę zawstydzony słowami Theii. -  W takich chwilach żałuję, że nie mam zespołu. Gdybym występował z kimś… chyba byłoby raźniej. Wiem, że zawsze ci mówiłem o solowej karierze, ale zespół – to też jest jakaś myśl.
Thea spojrzała na niego uważnie. To, co teraz powiedział, pokazywało jak bardzo wpłynęła na ich świadomość. Nie wiedziała, które uczucie przeważa w takich chwilach: satysfakcja, czy przerażenie.
- Wszystko przed tobą. Kto wie? Jeszcze możesz się zdziwić tym, co przyniesie ci los.
- Chcę się zdziwić. Chcę się stąd wyrwać.
Ona chciała wierzyć, że to nadal Liam Payne.

***
Wyjątkowo pogoda dopisywała, dlatego wyszli z pokoju Jake’a i rozłożyli notatki na małym stoliku na werandzie, gdzie atmosfera była o wiele przyjemniejsza. Ostatnio szło im całkiem dobrze, więc oboje byli w dobrych nastrojach. Pracowali nad Harrym. Ich ostatni punkt, przed kolejnym etapem. Jake’owi dawało to nadzieję na ostateczne zakończenie sprawy.
- Może nareszcie wszystko się ułoży – odezwał się po kilku minutach zupełnej ciszy, w której studiowali zapiski Theii.
- Może – odpowiedziała zdawkowo.
- Nie wierzysz w to? – Oparł się wygodniej na krześle.
- Hm – mruknęła, przygryzając końcówkę długopisu.
- Ej, to po co to robisz skoro nie wierzysz, że się nam uda?
- Wierzę, tylko jakoś tak. Kiedy to wszystko się skończy… - plątała się w próbie wytłumaczenia, o co jej tak naprawdę chodzi.
- To stracisz swój cel – dokończył za nią. Westchnął głęboko. – Czy ty naprawdę o niczym więcej nie marzysz? Nie myślisz o przyszłości? Thea, ty musisz to zakończyć, przecież o to nam cały czas chodzi. Prawda?
- Prawda – odrzekła cicho.
- Przepraszam za to co powiem, ale to jak się teraz zachowujesz to jedna wielka porażka. Jak długo cię znam, tak nigdy nie opowiadałaś mi o swoich pasjach, zainteresowaniach. Nie wiem, czy zamierasz potem pracować, czy będziesz chciała pójść na studia? Jeśli do pracy, to do jakiej? Jeśli na studia, to jaki kierunek? Zamierzasz przesiedzieć swoje życie w domu? Albo lepiej, skacząc w czasie? Ty masz ze sobą poważny problem.
- Och, niewiarygodne! – wykrzyknęła. Zbierało jej się na płacz. Nienawidziła takich rozmów z rodzicami, a co dopiero z innymi ludźmi. Nie potrafiła na spokojnie o tym dyskutować, od razu czuła łzy pod powiekami. Idiotka. – Mam poważny problem, bo jestem nienormalna. Nie czuję się przystosowana do życia, jak mogę być? Popatrz czym jestem! Żałosne, wszystko to żałosne! – Wstała nagle, zrzucając ze stołu wszystkie kartki. – I wiesz co? Wcale nam się nie układa. Gdyby tak było, to nie powtarzalibyśmy Harrego po raz jedenasty. Jedenasty, do cholery!


Holmes Chapel, 10 kwietnia 2010 r.

Trzasnął drzwiami frontowymi i wybiegł na podwórko. Było już zupełnie ciemno i zimno, a on miał na sobie tylko cienką bluzę. Trudno, nie zamierzał tam teraz wracać. Pobiegł przed siebie, starając się nie myśleć o niczym, ale i tak wylądował tam, gdzie zawsze. Na placu zabaw przy zjeżdżalni, którą kojarzył z  n i ą. Przychodził tutaj za każdym razem, kiedy był prawie pewien, że ją sobie wymyślił. Wtedy wychodził po drabince na samą górę zjeżdżalni, rozglądał się stamtąd  i przypominał sobie jej sylwetkę, która wychylała się zza drzewa. Była zawsze tajemnicza, ostrożna. Nie podchodziła przy ludziach.
- Cześć. – Usłyszał za sobą. Odwrócił się i niemal upadł ze zjeżdżalni. Spojrzał na Theę. – Nie przywitasz się?
Posłała mu jedno z tych smutnych spojrzeń, a on przełknął ślinę, czując jak znowu miesza mu się w głowie.
- Przestań! Idź stąd, proszę cię. Idź, idź, idź – powtarzał, zakrywając sobie uszy dłońmi.
Thea oparła się o drabinę. Bała się wyjść do niego, do góry.
- Harry, uspokój się – starała się przemawiać jak najspokojniej.
- Idź.
- Jutro masz przesłuchanie, pamiętasz prawda?
- Czy pamiętam? – roześmiał się. – Zaraz zwariuję. Pamiętam o tym bardzo dobrze i zastanawiam się, czy prędzej stwierdzą mój domniemany talent wokalny czy wątpliwy stan psychiczny. Mam tego dość, więc jeśli nie zamierzasz mi naprawdę pomóc, to błagam cię, zniknij!
- Ale ja chcę ci pomóc. Naprawdę. Zaufaj mi ten ostatni raz – powiedziała zrozpaczonym tonem. Nie potrafiła dłużej zachować spokoju. Nie w jego przypadku. Za dobrze pamiętała jego prawdziwą historię. To jak skończył.
- Pomożesz mi? – zapytał, nagle dziwnie spokojny.
- Pomogę – zapewniła.
Chłopak wstał i zeskoczył jednym susem ze zjeżdżalni, w następnej chwili chwytając Theę za rękę i ciągnąc do przodu.
- Co robisz? – przestraszyła się. Zaczęła się nerwowo oglądać, ale wiedziała, że Jake’a tym razem z nią nie było.
- Obiecałaś mi pomóc, więc zrobisz to. Pokażesz się mojej matce. Udowodnisz, że jej syn nie potrzebuje psychotropów. 



3 komentarze:

  1. Oh yeah!!!!!! Wreszcie jest kolejny rozdział :D I wiesz, było warto czekać ^^ ale mam jedną prośbę pisz szybciej, bo to jest naprawdę dobre :D
    Pozdrawiam i ślę Ci morze weny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju, masz talent, dziewczyno! Ta historia jest naprawdę niesamowita :) Liczę na to, że będziesz ją kontynuować, bo bardzo mnie zaciekawiłaś. Nie jest to typowe opowiadanie i chwała Ci za to :p Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Życzę weny i czekam na next :**

    OdpowiedzUsuń
  3. CO z IWTBTS? :(

    OdpowiedzUsuń

Szablon by S1K